Minęło już ponad rok od tego wyjazdu. Na blogu się nic nie działo, ale postanowiłem powrócić do pisania artykułów. Zatem na razie zapraszam do przeczytania relacji z wyjazdu do krajów Bałtyckich, który odbył się w lipcu 2015 roku. Życzę miłego czytania.

Pomysł na taki wyjazd wymusiło trochę samo życie. Nie będąc pewnym kiedy będzie można wziąć urlop trzeba było wymyślić wyjazd, który nie będzie wymagał żadnych wcześniejszych rezerwacji czy kupna biletów. Celem wyjazdu padła Estonia ponieważ nasi znajomi, którzy tam byli, bardzo ją zachwalali. Tym razem wyjazd był zmotoryzowany. Jeździliśmy samochodem, ale spaliśmy w namiocie na dziko lub bezpłatnych polach namiotowych. O nich samych napiszę na końcu artykułu.

Wyjazd rozpoczął się w środę 15 lipca. Około godziny 14 wyszedłem z pracy, bo podjechała po mnie moja dziewczyna. Wsiadłem do samochodu i czas zacząć przygodę. Kierując się na Białystok a potem na Suwałki droga mijała dość spokojnie. Celem na dzisiejszy dzień miało być Wilno. Jednak jeszcze przed samą granicą z Litwą zaczęła się pierwsza przygoda. Wzięliśmy autostopowicza, który jak się okazało też chciał dojechać do Wilna. Pochodził z Rosji z Irkucka i wcześniej podróżował po Azji, a teraz chce zwiedzić jak najwięcej stolic Europejskich i właśnie był w Warszawie. Jedziemy razem aż do miasta Mariampol gdzie mieliśmy skręcić na wschód w stronę Wilna.

Jednak tam się gubimy. Nie mając GPS’u pytamy się pierwszego mieszkańca o drogę. Okazuje się, że umie mówić po rosyjsku zatem najpierw wyjaśnia naszemu pasażerowi, a potem pasażer nam objaśnia. Jedziemy dalej, jednak remonty w mieście powodują, że znowu się gubimy. Podjeżdżamy na stację benzynową i pytamy się policjantów jak stąd wyjechać. Po ich długiej konwersacji zrozumiałem, że nie będzie to łatwe. W końcu pytają się czym przyjechaliśmy i każą nam jechać za swoim radiowozem. Dzięki temu wyprowadzają nas z miasta i możemy kontynuować drogę. Niestety, wcześniejsze komplikacje spowodowały, że straciliśmy około godziny na szukaniu drogi. Zrobiło się ciemno i już byliśmy zmęczeni podróżą. Stwierdziliśmy, że już nie ma sensu dalej jechać więc zapytaliśmy się naszego pasażera czy go zostawić przy głównej drodze czy idzie z nami szukać noclegu w krzaki. Na to nasz pasażer powiedział, że ma „tent”. Skoro ma „tent” zaczęliśmy zatem szukać noclegu na dziko. Po kilku próbach zjechaliśmy z drogi i niedaleko od głównej szosy znaleźliśmy jak nam się wydawało całkiem dobre miejsce na nocleg. Wyszło małe nieporozumienie, bo okazało się, że nasz pasażer miał płachtę zamiast prawdziwego namiotu, ale jemu to nie przeszkadzało. Gdy już ułożyliśmy się w śpiworach zobaczyliśmy światła podjeżdżającego samochodu. Baliśmy się wyjść. Na szczęście samochód po chwili odjechał. Rano nasz pasażer, który spał pod gołym niebem, powiedział nam, że to był radiowóz policji. Dobrze, że nic od nas nie chcieli. Rano pakujemy się i jedziemy w stronę Wilna. Niedaleko Wilna wysadzamy naszego pasażera a sami skręcamy na północ w kierunku miejscowości Troki, gdzie naszym celem jest zamek krzyżacki.

W Trokach jesteśmy dość wcześnie, jeszcze przed otwarciem. Nad jednym z jezior na pomoście jemy drugie śniadanie i powoli idziemy w kierunku zamku. Tu warto nadmienić, że Zamek na Wyspie (nazwa własna) jest jedynym zamkiem położonym na wyspie w tej części Europy. Ponadto w miejscowości jest drugi zamek, Zamek na Półwyspie. W tym drugim znajduje się Muzeum Historyczne, jednak my go nie zwiedzaliśmy. Dzięki temu, że jesteśmy jedni z pierwszych w kolejce do zamku udaje nam się wyprzedzić wiele zorganizowanych wycieczek (chyba sami Niemcy i Polacy) i zwiedzić ten zamek w ciszy i spokoju. Zamek jest co prawda w większości odbudowany jednak i tak robi wrażenie, a jego położenie jest naprawę malownicze. Po wizycie na zamku zwiedzamy jeszcze najstarszą część miasteczka gdzie są specyficzne domki z trzema oknami. Są to domki Karaimów, ludności pochodzącej z Krymu wyznającej Karaimizm. Ich domki mają po 3 okna od strony głównej drogi, ponieważ jedno okno było dla Boga, drugie dla Księcia Witolda, a trzecie dla gospodarza. Dodatkowo kolor domu oznaczał czy w danym domu mieszkał kawaler, panna, wdowa czy małżeństwo itp. My przy okazji próbujemy przysmaku karaimskiej kuchni, czyli kibina. Dużego pieroga z farszem mięsnym. Pycha!

Po wyciecze w Trokach zmierzamy w końcu do Wilna. W Wilnie po kolei zwiedzamy Muzeum-dom Adama Mickiewicza z polskim przewodnikiem, Kościół św. Anny,  dzielnice artystów, ulicę poetów, Ostrą Bramę i wzgórze zamkowe. Najbardziej zadziwiony byłem Ostrą Bramą, bo w sumie to nie wyobrażałem jej sobie jakoś specjalnie, ale na pewno nie pomyślałbym że wygląda tak jak wygląda. Po pierwsze nie wiedziałem, że jest taka duża. Po drugie mieści się w niej kaplica. Akurat trafiliśmy też na mszę polskiej pielgrzymki. No nie doczytałem w encyklopediach o niej.

Po Wilnie kierujemy się w stronę Łotwy. Nocleg znajdujemy po stronie litewskiej. Tym razem dalej od głównych dróg. Nieopodal lasku, kanałku i pól, obok gniazda 3 sympatycznych klekocących  bocianów. Poza strachem, że narobią na samochód lub namiot to spało się bardzo miło.

Pobudka, śniadanie, pakowanie i już jedziemy do Rygi. W Rydze lekkie niedowierzanie, bo parkometry kosztują 2,5 euro za godzinę. Z bólem portfela płacimy i idziemy na spacer. Długo nie pospacerowaliśmy, bo dopadła nas ogromna burza i około pół godziny spędziliśmy w holu jakiegoś hotelu. Po przeczekaniu najgorszego, dalej zwiedzamy zabytkową część miasta. O ile starsza część miasta jest bardzo ładna i czuć bogactwo minionych epok to jednak sama Ryga jest trochę dziwnym miastem dla mnie. Obok super starego miasta można zobaczyć drewniane domy wyjęte wprost ze wsi rolniczej. Pałac Kultury i Nauki tylko trochę niższy i na deser komunistyczną wieżę Eiffla tj. maszt radiowy, który jest wyższy od oryginału w Paryżu.

Próbując wyjechać z miasta znowu się gubimy. Znowu podjeżdżamy na stację benzynową i próbujemy się dogadać po angielsku. Jednak dość szybko znowu przechodzimy na język rosyjski i cieszę się, że jeszcze pamiętam co nieco z tego języka. Udaje nam się wyjechać i okrężną drogą dojeżdżamy do Turaidy. Jest tam skansen i ruiny zamku. My dodatkowo trafiamy na festiwal kultury Bałtów i możemy podziwiać różne grupy w tradycyjnych strojach oraz ich muzykę. Zamek, dawna siedziba biskupa, jest nieduży ale warto go odwiedzić właśnie ze względu na skansen. Można w nim podziwiać stary kościół protestancki jak i poznać historie narodu Bałtów.

Po skansenie robimy szybki obiad na parkingu i jedziemy w stronę Estonii. Po drodze mały przystanek na zwiedzanie cmentarza, bo wygląda zupełnie inaczej niż w Polsce.

Przed samą Estonią mały korek, bo okazuje się, że jest jakiś festiwal muzyczny związany z dniami Bałtów. W końcu wjeżdżamy do Estonii i kierujemy się w stronę pierwszego pola namiotowego. Ponieważ jest piątek wieczór to pole namiotowe jest całkiem oblegane. Widać, że w Estonii jest to popularna rozrywka spędzania weekendu całymi rodzinami. Znajdujemy sobie miejsce, robimy kolację i idziemy podziwiać zachód słońca na plaży.

Kolejnego dnia jedziemy dalej na północ. Celem jest wyspa Saaremaa. Przy drodze robimy postój na godzinny spacer po bagnie. Po raz pierwszy chodzimy po kładkach na bagnach Estonii. Widoki przepiękne. Także udaje nam się wejść na wieżę widokową, z której rozciąga się widok na bagno i inne okoliczne tereny.

Dojeżdżając do przeprawy promowej trafiamy na ogromy korek. Po dłuższym czasie stwierdzamy, że jednak stanie w nim nie ma sensu, bo stracimy zbyt dużo czasu, żeby wjechać i wrócić z wyspy ….. Zatem zmieniamy plany i jedziemy w stronę Matsalu (Park Narodowy obejmujący zatokę i okoliczne tereny), gdzie nad zatoką we wiacie przygotowujemy obiad. Tam też wyskakuje sarenka na drogę i ją podziwiamy. Wyjeżdżając mijamy całkiem sporo kamiennych ruin. Ale nie są to ruiny zamków tylko budynków rolniczych. Zdziwiła nas ilość tych ruin.

Następnym odwiedzonym miastem jest Haapsalu gdzie na zamku trafiamy na festiwal jogi. Miasto kiedyś było kurortem dla carów. Widać to w budownictwie nad samym morzem. M.in. nad wodą znajduje się piękny budynek, dzisiaj restauracja dostępna dla każdego, ale w dawnych czasach chyba tylko najzamożniejsi mogli w nim przebywać. Poza tym w mieście można obejrzeć kilka naprawdę ładnych drewnianych domów. Inną ciekawostką był plastikowy niedźwiedź polarny-rzeźba znajdująca się w wodzie.

Później jedziemy na pole namiotowe niedaleko Tallina.

W końcu następnego dnia dojeżdżamy do Tallina! Tu kolejny szok. Parkometry za 4 euro za godzinę, to jest drożej niż w centrum Paryża! Na szczęście są trochę tańsze prywatne parkingi. Po zaparkowaniu zaczynamy zwiedzać stare miasto otoczone ogromnymi murami. Wchodzimy do najbardziej znanej cerkwi Soboru św. Aleksandra Newskiego. Mieści się ona na wzgórzu Toompea, jednego z najwyższych punktów w Tallinie. Schodząc podziwiamy panoramę miasta ze wzgórza (stare miasto jest na wzgórzu), a później idziemy świętować urodziny w restauracji z kuchnią estońską. Zamawiamy rybę na ziemniaczkach i dziczyznę. Dokładnie nie wiemy co, bo kelnerka nie znała nazwy zwierzęcia po angielsku, ale to był albo renifer albo łoś albo sarna. Zwiedzamy także muzeum historyczne gdzie bardzo spodobała mi się „kapsuła czasu”. Wchodziło się do małego pomieszczenia gdzie była mini gra interaktywna z ładnymi animacjami. Jej fabuła opierała się na tym, że jest się więźniem bałtów około 10 tysięcy lat temu i trzeba było podejmować decyzje jak się zachowywać wśród nich. Ponadto był film o historii Estonii. Nie będę ukrywał, że Tallin zrobił na mnie największe wrażenie. Jedynie przy wyjeździe z Tallina można było zobaczyć blokowiska z wielkiej płyty, podobne do polskich o ile nie smutniejsze nawet.

Po Tallinie jedziemy jeszcze zwiedzić park narodowy Lahemaa. Zwiedzamy też dworki bałtów niemieckich. Dworki te były w samym lesie, architekturą nawiązywały do podobnych budowli tego typu. Jednakże miały swoje części parkowe. W środku dworków jednak nie byliśmy.

Później zwiedzamy wieś Altja, wioskę rybacką ze starymi domkami. Przepiękne domki, płotki jak w krajach skandynawskich i wspaniałe widoki na zatokę Fińską.Są też nowsze domki. Wydaje mi się że te nowsze to są działki bogatszych Estończyków którzy chcą zaznać spokoju nad samą wodą. W sumie to się nie dziwię że akurat wybrali to miejsce.

Po krótkim spacerze jedziemy do miejscowości Haljala gdzie w markecie robimy małe zakupy. Nagle podchodzi do nas osoba i wita się z nami po polsku. Wymieniamy kilka zdań. Okazuje się, że jest to Polak pochodzący ze Lwowa a teraz mieszkający w Estonii. Odchodzi, ale po chwili wraca i mówi, że zaprasza nas na szaszłyki do baru swojego kumpla. Zgadzamy się na tę propozycję. Po wizycie w barze najpierw jedziemy na stację benzynową, bo okazuje się, że przepaliła nam się jedna żarówka w samochodzie. Następnie jedziemy razem do miasteczka Rakvere gdzie oprowadza nas po mieście i zamku. Podziwiamy też ogromnego byka, symbol tego miasta. Na sam koniec spotkania następuje wymiana podarunków. Moja najlepsza połowa z okazji urodzin dostaje estońską wódkę, a my w zamian wyciągnęliśmy jeszcze niezjedzone kabanosy z Polski, bo akurat to mieliśmy najbardziej polskiego.

Późnym wieczorem rozdzielamy się i jedziemy do pola namiotowego niedaleko parku Lahemaa. Tym razem jest niedziela wieczór więc jesteśmy sami na polu namiotowym. Warto zaznaczyć, że pole namiotowe jest dość czyste, a śmieci są w workach przy śmietniku. No jedynie papier toaletowy w wychodku się skończył. Rano przyjeżdża ekipa, zbiera śmieci, dorzuca drewno opałowe i zostawia nam baniak wody pitnej. Czego chcieć więcej J. No może cieplejsza woda w jeziorze by się przydała, bo jednak nie odważyłem się zanurzyć cały.

Tego dnia zamierzamy pochodzić po Parku Narodowym Lahemaa w celu poszukiwania bagien. Wybieramy jedną z tras i idziemy. O ile sama trasa jest bardzo miła i ładna, o tyle bagien nie znajdujemy. Okazuje się, że się pomyliliśmy i to nie w tym parku narodowym są bagna. Jednakże sam park jest bardzo urokliwy, znajduje się nad samą zatoką Fińska. W tej zatoce znajdujemy dwoje ludzi kąpiących się nago, ale nie przeszkadzamy im J. Pod sam koniec niedaleko przed nami nagle z ziemi podrywa się do lotu ogromny, drapieżny ptak. Niestety nie wiem co to był dokładnie za gatunek.

Zatem zmieniamy trochę plan wycieczki i jeszcze tego samego dnia jedziemy do miasteczka Tartu – studenckiego miasta Estonii. Po drodze oglądamy jedno z największych jezior w Europie, Peipsi.

W Tartu podziwiamy uniwersytet, kościoły czy ruiny katedry, które naprawdę robią ogromne wrażenie. Warto zaznaczyć, że w Tartu znajduje się Centrum Nauki Ahaa, coś à la nasz Centrum Nauki Kopernik w Warszawie. Jednak nie zachodzimy do niego.

Noc się zbliża to jedziemy szukać pola namiotowego. Najpierw trafiamy na jedno z nich, jednak mroczny klimat trochę nas wystrasza. Ciemny las, nad jeziorem i droga, której baliśmy się, że nie wyjedziemy w drugą stronę, bo taka stroma i bagnista, a my nie mamy terenowego samochodu i my sami w tym lesie. Na szczęście obok było drugie pole, gdzie rozkładamy się i idziemy spać.

Tego dnia zamierzamy w końcu odnaleźć bagna! Jedziemy prosto do parku narodowego Soomaa, jedynie po drodze mały przystanek na obejrzenie drugiego wielkiego jeziora Võrtsjärv. Tutaj jest kolejna wieża widokowa. Powiem szczerze, że prawie wszędzie są mniejsze bądź większe wieże widokowe, co jest bardzo fajne, bo sama Estonia jest dość płaska.

W samym parku już udaje nam się przejść trzy szlaki. Każdy trochę inny co najlepiej będą ukazywać poniższe zdjęcia. Na zdjęciach można też zobaczyć stany powodzi jakie mają tam miejsce. W parku drogi są szerokie, ale szutrowe. Jednak są tak równe, że my czasami jedziemy około 90km/h! W parku polecamy iść do punktu informacyjnego, bo za darmo można wziąć mapki parku, gdzie jest zaznaczonych bardzo dużo informacji. M.in. darmowe chatki noclegowe np. w starej stodole.

Po parku jedziemy na nocleg. Początkowo myśleliśmy, że spędzimy go w chatce jednak wracamy na pole namiotowe, na którym byliśmy na pierwszym noclegu w Estonii. Następnego dnia planujemy już wrócić do Warszawy, aczkolwiek wcale nam się nie chce.

Niestety nocleg nie należał do najbardziej udanych, bo jedna z ekip na polu namiotowym nie zachowywała się najciszej i przez to niewsypani wstajemy z samego rana i szybko uciekamy przed deszczem. W drodze powrotnej znowu gubimy się w Rydze, ale jakoś udaje nam się wydostać o własnych siłach. Następnie jedziemy w stronę Litewskiego miasta Szawle. Tam zajeżdżamy do Góry Krzyży. Także na Litwie zjeżdżamy z głównej drogi na stację benzynową, gdzie przez przypadek jest też część restauracyjna. No, bardziej przypomina bar mleczny. Niestety nie udaje nam się dobrze zrozumieć z obsługą, ale dostajemy tak pyszne pierogi, że zamawiamy dokładkę! Tu warto powiedzieć, że Litwini dodają do jedzenia dużo śmietany. Naprawdę dużo!

Po dłuższym przystanku, jedziemy już do Polski. No i już w samej Polsce znowu się gubimy przez nasze kochane mądre znaki i przez to powrót jest trochę dłuższy, ale ostatecznie dojeżdżamy do domu bezpiecznie – 800 km w około 12 godzin.

Podsumowując, bardzo polecam Estonię jak i pozostałe kraje bałtyckie. Ze wszystkich tych krajów jak można się domyślać najbardziej podobała mi się Estonia. Czuć w niej już trochę klimat skandynawski. Są ogromne bagna jak i kamienne zamki. Na Litwie chyba najbardziej podobało mi się w Trokach. A o Łotwie jeszcze nie mam wyrobionego zdania. Jednak to w Estonii znajdziemy bezpłatne pola namiotowe oraz super stronę internetową, która ułatwi znalezienie ich. Polecam samemu sprawdzić, bo jak na razie jest to najlepsza tego typu strona jaką miałem okazję używać.
http://loodusegakoos.ee/where-to-go/search-options

Można wybrać czego się szuka: pole namiotowe, wieża widokowa, chatka, szlaki turystyczne, szlaki off-road. Potem województwo i juz wyskakuje lista. A jak się kliknie na coś, to wszystkie najważniejsze i jeszcze więcej informacji podanych jak na dłoni. My pojechaliśmy bez GPSa i ani razu nie zgubiliśmy się dzięki ich wskazówkom. Nawet w nocy w lesie.

Pozdrawiam,
Witek